Wakacyjny Pobyt w Polsce cz.3

Witam w kolejnym odcinku wakacyjnych wojaży!
Dzisiaj kolejne wyprawy w okolice (bliższe i dalsze) Zawiercia.

Na początku dnia czwartego, ruszyliśmy w nieznanym mi dotąd kierunku, aby podziwiać skałki znajdujące się zaraz za miastem.
Także tutaj można było natknąć się na rękę ludzką, niemile zaszpecającą idylliczne widoki.

Po zrobieniu zdjęć okolic udaliśmy się do Podlesic, gdzie znajduje się Jaskinia Głęboka, która oczywiście w czasie mojego pobytu musiała być nieczynna. Wywołało to wiele negatywnych komentarzy, objawiających się napisem „A W INTERNECIE NIE MOŻNA BYŁO TEGO NAPISAĆ” na kartce z informacją o zamknięciu jaskini.
Cóż, nie zważając na te problemy, ruszyliśmy na zdobywanie „wielkiego patyka”! Po drodze spotkaliśmy grupkę dzieci, które w różny sposób (lepiej, lub gorzej) próbowały się wspinać po skałkach – jedno z nich poruszyło się o 20 cm w górę jak wracaliśmy.

Po osiągnięciu „wielkiego patyka”, gdzie strasznie wiało, co utrudniało robienie pełnych panoram, zrobiliśmy to co trzeba, po czym ewakuowaliśmy się, udając się w kolejne miejsce.
Przedzierając się przez chaszcze i lasy (przy okazji idąc najpierw złą drogą) doszliśmy do Morska, gdzie znajduje się stok narciarski oraz kompleks letniskowy. Przy okazji znajdowały się tam ruiny zamku Bąkowiec, który aktualnie jest w tragicznym stanie, czego dowodzi fakt, że przebywanie na jego terenie grozi kalectwem/śmiercią/utratą zdrowia (wybierz jedno) o czym informują tabliczki oddalone od siebie co 10 m.

Obok tego wszystkiego znajdował się park leśny, w którym można było popatrzyć sobie na różne zwierzątka, niekoniecznie domowe.
Tym oto sposobem, kończy się kolejny dzień zwiedzania.

Szczerze mówiąc, bałem się tego, co przyniesie kolejny dzień, bowiem w planach była wycieczka rowerowa do Ogrodzieńca.
Samym problemem nie jest Ogrodzieniec, a konieczność przemierzania trasy rowerem. Nie lubię poruszać się tym środkiem transportu, więc jak dowiedziałem się, że w planach jest coś takiego – myślałem, że natychmiast anuluję swój wyjazd na Śląsk.
Wyruszyliśmy dosyć wcześnie, przejeżdżając przez kilka ulic, aby potem znaleźć się w lesie. Jak na złość, w lesie musiała trwać odnowa mostku, z którego mieliśmy skorzystać.
Ostatecznie mili panowie budowlańcy pozwolili nam dostać się na drugą stronę. Niestety był to dopiero początek problemów: drogi rowerowe nie zdążyły jeszcze wyschnąć po dość obfitym deszczu, który miał miejsce przez ostatnich kilka dni. Po odcinku leśnym, nadszedł czas na „wspinaczkę rowerową”, czyli ostry wjazd pod górę, już pod sam koniec szlaku. W tym momencie dosłownie pomyślałem „just kill me already”. W końcu jednak się udało!
Po dojechaniu na miejsce i podwójnym zabezpieczeniu rowerów, udaliśmy się na skałki przed zamkiem, aby wykonać odpowiednie zdjęcia. Ludzi dużo nie było, więc efekt był tym lepszy.

Gdy zrobiliśmy, to co konieczne, udaliśmy się do gabinetu tortur. Gabinet był mały, ale zawierał takie ciekawostki jak „Żelazna Dziewica”, czy tym podobne.
W końcu udaliśmy się na dziedziniec zamku, niestety zagracony przez stoiska z souvenirami.
Co rzucało się w oczy to fakt, że po zamku hasało wiele par młodych, robiących sobie (po)ślubne zdjęcia.

Fajnie się patrzyło na kobiety w wytwornych strojach, męczące się na krętych schodach, lub przeciskające się wąskimi przejściami.
Z tego co z zamku zostało, można było znaleźć wiele punktów widokowych, z którego można było zrobić ładne zdjęcia otoczenia. Dramatyzmu dodawały zmienne warunki pogodowe.

Gdy zwiedziliśmy już większość zamku (wszystko starannie dokumentując) udaliśmy się do leżącego obok muzeum miniatur.
Muzeum miniatur obejmuje cały Szlak Orlich Gniazd z okolicy, ale także np. sanktuarium na Jasnej Górze, które prezentowało się naprawdę urzekająco.

Oglądnąwszy miniatury, poszliśmy na piechotę do Grodu na górze Birów, do którego mieliśmy bilety z zamku. Ciekawostka; w drodze na gród przeszedłem najdłużej ciągnące się 300 m w swoim życiu – ze względu na dziwne rozmieszczenie oznaczeń.
Jak zawsze, zdążyliśmy podpiąć się pod jakąś losową wycieczkę z przewodnikiem. Dużo się tutaj niestety nie działo. W sumie stały trzy budynki: zwykła chata, zbrojownia oraz strażnica. W chacie można było zobaczyć, jak – prawdopodobnie – wyglądał wystrój wnętrz za czasów średniowiecza. W zbrojowni stały odpowiednio uzbrojone manekiny i w sumie to by było na tyle.
Oprócz tego, można było stąd zrobić zdjęcie zamku Ogrodzieniec z oddali, który z tej perspektywy prezentował się naprawdę majestatycznie.
Zmęczeni jazdą rowerem oraz wchodzeniem po schodach, położyliśmy się w trawie i podziwialiśmy pochmurne niebo. Niestety nie można leżeć tak w nieskończoność ! A jeszcze – o zgrozo – trzeba wrócić na tych szaleńczych pojazdach! Na samym końcu Mateusz pokazał mi tajemniczą miejscówkę, gdzie można było zrobić zacne zdjęcia ze świetnej perspektywy, czego efekty widzicie poniżej.

Powoli zbieraliśmy się do powrotu. Wsiedliśmy więc na rowery i obraliśmy kurs na Zawiercie.
Przy powrocie odkryłem również, że siodełko roweru wyrządziło u mnie znaczące szkody, powodując ogólny dyskomfort.
Dosyć późnym popołudniem/wczesnym wieczorem, wróciliśmy do Zawiercia, udając się na działkę, gdzie zasmakowałem tradycyjnej lokalnej potrawy, czego mi bardzo było trzeba, po takim dniu!
Dokonując obliczeń, wyszło na to, że w ten dzień przejechaliśmy 35 km na rowerach.
Muszę powiedzieć, że jestem dumny z tego osiągu, jednocześnie wiedząc, że szybko ponownie na rower nie zasiądę!

W następnym wpisie: powolne pożegnanie z Zawierciem i okolicami…

Posted on 02/10/2012, in Wycieczka and tagged , , , , , , . Bookmark the permalink. 1 komentarz.

  1. Frytkasis

    Rower jest spoko! A ten pagórek nie był wcale taki wysoki 😛 To dziecko w Podlesicach mnie zniszczyło xD Ja rozumiem, że nie każdy potrafi się wspinać na skałach ale kurde, trochę wiary w siebie i wlazłby na sam czubek. No i hasające panny młode po Ogrodzienieckim zamku tez prezentowały się znakomicie Super spędzony czas, pozdrawiam i polecam. Mateusz F.

Dodaj komentarz